wtorek, 16 grudnia 2014

Wigilia

Obecnie mamy okres przedświąteczno wigilijny, znaczy się pewnie większość ludzi ma powoli jakieś wigilie w pracy, szkole, czy gdzie tam jeszcze popadnie. Niestety Szaman Bantu też wpadł na pomysł zorganizowania takiej imprezy. No i jak zawsze coś nie wyszło tak jak miało. Tym razem wszystko zaczęło się nawet spokojnie, tak wiem, wiem zawsze się tak zaczyna, ale nie zawsze tak kończy, dobra nigdy się tak nie kończy.
Tym razem zaprosił każdego kogo tylko mógł, Rudą Tygrysicę, Aferzystę Smoka, Słodką Hydrę, Pamelę Duży Cyc oraz pozostałych mnie znanych, a przynajmniej obecnie mniej znanych obywateli naszej małej wioski, zaprosił także nieznośne goryle, które nie raz przysporzyły mu nie lada kłopotów. Mieliśmy nawet choinkę, taką z prawdziwego zdarzenia ustrojoną, świecącą, palącą się. Zaraz palącą?! Tak ten kretyn zamiast tradycyjnych lampek użył po prostu zwykłych świeczek...
W każdym razie świętowaliśmy jak to przystało na afrykańskie świętowanie, były ryby, były owoce morza, było mięcho, było wszystko czego tylko dusza zapragnie. Nie było tylko Go... Zgadnijcie kogo... Oczywiście Szamanka, bingo! Szczerze mówiąc nawet nam to jakoś bardzo nie przeszkadzało, lecz Ja, czyli Narrator, się rozumie, byłem lekko zaniepokojony tą nieobecnością. Na szczęście mój niepokój szybko znikł, ponieważ pojawił się wychodząc z lasu i o dziwo nic mu nie było, nie był nigdzie podrapany, poszarpany, ani nawet brudny. Dziwne, pomyślałem sobie to do niego przecież niepodobne. Ba! Nawet przyniósł na jakieś drobne prezenty. Głównie było to co można znaleźć w lesie, gałązki, szyszki, żołędzie, kasztany, liście, mogę tak wymieniać w nieskończoność. Byłem wtedy jakoś dziwnie spokojny, że wszystko może się obyć przynajmniej raz bez ofiar. Magia świąt normalnie!
Byłem w błędzie, jak zwykle i teraz mi smutno. Kto mnie pocieszy? Pewnie nikt, bo nikt nie zwraca uwagi na takiego biednego Narratora jak ja. Nawet Szamanek nie dał mi żadnego prezentu, czuję się teraz na prawdę smutny i przygnębiony, ale dobrze nie ważne, nie o mnie mam pisać tylko o tym durniu.
Pamiętacie te świeczki na początku? Świeczki jak świeczki kawałek nitki i wosku. No właśnie wosku, wosku pszczelego jak miało się niebawem okazać.
W oddali słychać tylko znajome bzzz... bzzz... no i bzzz... Myślę sobie muchy, żarcie jest, muchy do żarcia lecą. Muchy to nie były, był to rój pszczół takich dużych, pustynnych się znaczy. Pustynne pszczoły są wielkości szerszenia, więc są większe od tradycyjnych i dają dużo miodku, więcej niż tradycyjne.No i słyszę takie tylko bzzz... i bzzz... i już nie wiem co mam robić. Ale zaraz przecież mam zwierzogadaję pod ręką! Eureka! Geniusz ze mnie! I tylko słyszę: "Gdzie jest ten cholerny Wasz Szaman! Różowonosy Renifer Ignaś powiedział nam, że to on zakosił nasz super miodek!".
Szaman podrywa się do ucieczki i... i zahacza o choinkę... Ta się przewraca. Świeczki się przewracają. Ogień się rozprzestrzenia. Bzzz... oddala się, pszczoły nie lubią ognia, jak nikt inny na tym świecie, a przynajmniej te. Wioska płonie, wszystko płonie. Wszyscy biegną w stronę studni, próbując ugasić pożar. Niestety. Jest tutaj na tyle sucho i gorąco, że ogień szybko się rozprzestrzenił i strawił wszystko co mógł, nie mógł wiele, ale to co było to spalił.
Była wioska i nie ma wioski, smutno. Teraz nikt się do Szamanka nie odzywa. Smutno i mi z tego powodu.Wszyscy są na niego źli, że przez jego głupotę trzeba wszystko znów odbudować, a ten głupi siedzi w kącie i tylko beczy jak mała dziewczynka, płacze i płacze. Żal mi się go zrobiło. Biedny biedaczek, a miało być tak pięknie, a chciał tak dobrze. Wyszło jak zwykle i się załamał Szamanek.
Może do cholery ktoś się w końcu do niego odezwie?! Chciał przecież dobrze!

1 komentarz: